Czy zastanawiasz się czasami nad tym, dlaczego wiara może mieć tak wielką moc, że przenosi góry? Ja zastanawiałam się nad tym wiele razy. Przeczytałam też niejedną książkę na ten temat, przeanalizowałam wiele tekstów – nie tylko w Internecie, ale i w specjalistycznych publikacjach. Miałam nawet okazję zapoznać się z pracą doktorską zaprzyjaźnionego psychologa, poświęconą właśnie zagadnieniu wiary.
Poznałam więc całkiem sporo bardziej lub mniej naukowych materiałów, lecz dopiero w przypadku książki Ulricha Schnabela mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wreszcie znalazłam to, czego szukałam. Autor zna się bowiem na wierze lepiej niż niejeden nauczyciel duchowy. Mógłby z powodzeniem nauczać nawet kościelnych hierarchów. I nie mam tutaj na myśli księży "niższego szczebla", ale tych zajmujących najwyższe stanowiska.
Jedna rzecz podoba mi się w książce Schnabela najbardziej: naukowe podejście. Niezwykle cenię sobie osoby, które potrafią podawać konkretne argumenty na poparcie swoich poglądów. Czytając Zmierzyć wiarę, nie czułam się zawiedziona nawet przez chwilę. Myślę, że w praktyce duchowej ważne jest trzymanie się logicznego myślenia i badanie rzeczywistości za pomocą racjonalnych metod.
Warto w tym miejscu zauważyć, że Ulrich Schnabel nie stoi po stronie konkretnej religii. Określa siebie jako zwolennika filozofii zen, lecz w przedstawianych poglądach stara się zachować obiektywizm. Co prawda, nie zawsze mu się to udaje, ale nie jest to powód do krytyki. Żaden człowiek na świecie nie jest w stanie być całkowicie obiektywnym. Szczególnie w kwestiach związanych z duchowością.
Bardzo ważne u Schnabela jest to, że nie próbuje on oceniać żadnego wyznania – jako dobre czy złe. Nie znajdziemy też w jego książce prób udowodnienia istnienia bądź nieistnienia Boga. Tutaj chodzi o przeanalizowanie, w jaki sposób na ludzkie życie wpływa sam akt wiary. A nie da się ukryć, że wpływ ten jest znaczący.
Czytelnik książki Zmierzyć wiarę otrzymuje zgrabnie zredagowane rozważania. Idea wiary jest rozpatrywana na wiele sposobów: kulturowy, społeczny, ekonomiczny, filozoficzny, a nawet biologiczny. Wszystko jest poparte opiniami naukowców z całego świata oraz historiami z życia. Co ciekawe, Schnabel zachęca czytelnika do samodzielnego przeprowadzania duchowych eksperymentów. To naprawdę wspaniały pomysł – ukazywać duchowość jako drogę osobistego odkrywania tajemnic i badania rzeczywistości. W ten sposób każdy człowiek może się stać duchowym praktykiem, bez konieczności przyłączania się do jakiejkolwiek grupy wyznaniowej.
Jeśli jesteś zainteresowany rozwojem duchowym, książka Ulricha Schnabela jest dla ciebie jednym z tych dzieł, które po prostu musisz przeczytać. Dowiesz się, jak obecnie kształtuje się wiara w różnych światowych kulturach oraz dlaczego w ogóle istnieje. Zdobyta podczas lektury wiedza z pewnością wesprze cię w osobistych poszukiwaniach. Choć przekaz Schnabela nie jest tak "atrakcyjny" jak to, co oferują zwyczajowe religie, daje naprawdę dużo do myślenia.
Nie chcę w tej recenzji pisać, co dokładnie znajdziesz w książce pt. Zmierzyć wiarę. Jest tego tak dużo, że nie ma sensu dokonywać bardziej szczegółowego streszczenia. Najważniejsze, by wiedzieć, że ta pozycja przyczyni się do lepszego rozumienia natury ludzkiej duchowości. Jeśli pragniesz się w tej kwestii rozwijać, potrzebujesz odpowiednio bogatej biblioteki. A w niej publikacja Ulricha Schnabela jest absolutnie niezbędna.
Kim byli Ojcowie Kościoła? To starożytni teologowie chrześcijańscy, żyjący w wiekach bezpośrednio następujących po czasach apostolskich, aż po średniowiecze. Znajdziemy wśród nich wybitnych nauczycieli, filozofów, jak i wspaniałych biskupów, którzy poświęcili życie zgłębianiu nauk Jezusa Chrystusa i szerzeniu ich na całym świecie.
Mimo ogromnej pracy, jaką Ojcowie Kościoła włożyli w kształtowanie wczesnochrześcijańskiej teologii, wielu współczesnych wierzących zadziwiająco mało wie o ich dziełach. Szkoda, bo starożytne pisma mogą ukazać w zupełnie innym świetle zarówno naukę współczesnego Kościoła, jak i pogłębić zrozumienie samej Biblii.
No dobrze. Lecz jak zacząć zapoznawać się z pismami Ojców Kościoła? Teksty przez nich pisane pochodzą z zamierzchłych czasów i wydają się nam całkowicie obce. To jak podróż do dalekiego kraju, w którym panują odmienne obyczaje, język i mentalność. Zwykle, będąc na wakacjach w odległych zakątkach globu, korzystamy z usług tłumaczy i przewodników. Dzięki nim nie zgubimy się.
Takim przewodnikiem po naukach Ojców Kościoła jest Maria Campatelli. W swojej książce Lektura Pisma z Ojcami Kościoła ukazuje sposób, w jaki Słowo Boże było rozumiane w starożytnym Kościele. Jak sama pisze we wstępie: "Praktyka kościelna ostatnich dziesięcioleci uświadomiła nam, że nie tak łatwo dotrzeć do świata Biblii [...] Problemy z niektórymi wersetami Pisma Świętego utrzymują się od dawna".
Nie da się ukryć, że lektura Biblii budzi wiele kontrowersji. Właśnie dlatego warto dowiedzieć się, jak interpretowali ją pierwsi chrześcijańscy myśliciele. Dzięki Marii Campatelli mamy okazję to zrobić.
Myślę, że to ważna książka dla każdego chrześcijanina. Można z niej wyczytać wiele rzeczy – czasem nawet zaskakujących. Autorka otwiera przed czytelnikiem możliwość spojrzenia z nieco innej perspektywy na Pismo Święte, a jednocześnie odkrycia na nowo drogi do Boga. Biblia nie jest zwykłą książką – to dzieło wyjątkowe w całej historii ludzkości. Dlatego właśnie studiowanie jej pomaga człowiekowi lepiej rozumieć otaczający świat. Dzięki Marii Campatelli możemy teraz dowiedzieć się nieco więcej również o ludziach, którzy żyli i czytali Słowo Boże dawno temu.
Jean Vanier jest doktorem filozofii, byłym wykładowcą Uniwersytetu w Toronto i założycielem wspólnot L’Arche oraz "Wiary i Światła" – ruchów zajmujących się osobami z upośledzeniem umysłowym. Vanier jest uważany za autorytet życia duchowego i szczególnie ceniony za swoje poświęcenie na rzecz ludzi niepełnosprawnych. Jest też autorem wielu książek. Jedna z nich to niewielka publikacja zatytułowana Znaki, czyli siedem opowieści o nadziei.
Nie będę ukrywała: jest to książka przede wszystkim dla katolików. Osoby niewierzące również mogą znaleźć w niej wiele inspiracji, o ile nie będzie im przeszkadzał typowo katolicki tok myślenia i argumentacji autora.
Ja nie mam z tym problemu. Czytając teksty powiązane z obcymi mojemu sercu religiami, zawsze koncentruję swoją uwagę na tych elementach, które mogę określić mianem "uniwersalnych". Jest ich zadziwiająco wiele i są obecne w większości ideologii (choć często opisywane innym językiem i symboliką).
Vanier stara się w swojej książce odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Kościół Katolicki jest coraz bardziej odrzucany przez ludzi. Wierni odchodzą od Kościoła z wielu powodów. Jednym z najczęstszych, o jakim słyszę, jest postępowanie duchownych – ich przywiązanie do dóbr materialnych i brak prawdziwego zainteresowania problemami wiernych. Oczywiście powodów jest o wiele więcej.
Autor Znaków, jako zaangażowany katolik, staje w obronie Kościoła. Nie robi tego jednak w zły sposób. Nie jest bowiem zaślepionym wiarą fundamentalistą, lecz człowiekiem wykształconym, który szuka przyczyn problemów i rozsądnych rozwiązań. Przekonuje, że lepsze jest przyznanie się do słabości niż ukrywanie jej i zaprzeczanie popełnianym grzechom. W dłuższej perspektywie takie postępowanie może być oczyszczające i pomoże Kościołowi odrodzić się w nowej, doskonalszej formie.
Vanier przynosi nadzieję na przyszłość. Mimo obecnych trudów wspólnota katolicka odrodzi się – według niego – silniejsza i mądrzejsza, niż kiedykolwiek była w przeszłości.
"Otaczają nas anioły". Jest to zdanie rozpoczynające książkę autorstwa Judith Marshall pod tytułem Rozmowy z aniołami: Inspirujące doświadczenia z duchowymi przewodnikami. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie kolejne zdanie. I następne, i jeszcze jedno...
Muszę na wstępie zaznaczyć jedną kwestię: nie jestem osobą wierzącą w istnienie aniołów. Nie chodzi o to, że jestem ateistką, czy coś w tym stylu. Po prostu moje obcowanie z ludzką duchowością nigdy w żaden sposób nie dało nawet do zrozumienia, że takie byty istnieją. Oczywiście nie jestem wszechwiedząca. W swojej praktyce spotkałam się z kilkoma pacjentami opowiadającymi o "duchowych" kontaktach. Jak dotąd zawsze okazywało się to nieprawdą.
Nie powinien więc dziwić mój sceptycyzm w odniesieniu do Rozmów z aniołami. Po przeczytaniu książki w mojej głowie formowała się bardzo negatywna recenzja. Przyznaję szczerze, że uważałam książkę za kompletną stratę czasu. Gdyby była to zwyczajna fikcja literacka, może przedstawiałaby dla mnie jakąś wartość rozrywkową. Jako literatura "faktu" jawi mi się pomyłką.
Nie chciałam jednak pisać recenzji tylko na podstawie własnych przekonań. To byłaby bardzo nieobiektywna ocena. Pomyślałam więc, żeby poprosić koleżankę o przeczytanie książki i podzielenie się swoją opinią. Małgosia jest osobą wierzącą i jej ocena okazała się zupełnie inna od mojej. Wiem, że to dość nietypowe podejście do pisania recenzji, ale chciałam przedstawić zdanie "drugiej strony". To wydaje mi się fair w stosunku do autorki.
Moja przyjaciółka chętnie zgodziła się na przeczytanie książki, a kiedy już skończyła, umówiłyśmy się na kawę, żeby porozmawiać. Dla osoby wierzącej w anioły, książka Judith Marshall okazała się bardzo przyjemną i wartościową lekturą. Małgosia stwierdziła, że książka dostarczyła jej ogromnej ilości wiedzy na temat aniołów. Można nawet powiedzieć, że otworzyła moją koleżankę na szerszy, o wiele bogatszy świat (jej słowa).
Judith Marshall zaprezentowała się jako prawdziwa znawczyni tematu. Z pewnością przeprowadziła poważne studia wiedzy o aniołach. Włożyła w swoje dzieło dużo pracy, za co z pewnością należy się jej szacunek. Tym bardziej, że – według Małgosi – Rozmowy z aniołami to najlepsza książka poświęcona anielskiej tematyce, jaką czytała.
Po rozmowie z moją – jakby nie patrzeć – współrecenzentką, nie mogę zaprzeczyć faktowi, iż dla osoby wierzącej w anioły książka Judith Marshall może okazać się prawdziwą perełką na półce w księgarni. Osobiście nigdy bym jej nie poleciła, ale Małgosia wręcz przeciwnie. Jest bardzo pozytywnie nastawiona do autorki i będzie śledzić jej dalszą twórczość. Na pewno kupi każdą kolejną pozycję, jaka pojawi się w Polsce.
Książki oparte na faktach mają to do siebie, że podczas lektury nie można uspokajać się myślami w stylu: "to tylko wyobraźnia autora". Tym razem również, niestety, nie możesz sobie tego powiedzieć. Dlaczego "niestety"? Ponieważ książka Zbaw nas ode złego traktuje o różnego rodzaju duchach, w szczególności tych złych.
Niektórzy ludzie są błędnie przekonani, że mają w swoim domu ducha, gdy w rzeczywistości mają demona, który może być przyczyną wielkiego spustoszenia. Oczywiście pod warunkiem, że w ogóle wierzą w istnienie tego typu bytów. Moje poglądy w tej materii są zgoła odmienne, co nie przeszkadzało mi czytać w napięciu.
Książka Ralpha Sarchie jest przeznaczona przede wszystkim dla chrześcijan. Poglądy w niej reprezentowane są ściśle związane z tym kręgiem religijnym. Jeśli jednak jesteś osobą innego wyznania, również spędzisz interesująco czas przy tej książce. Z pewnością nie będziesz się nudzić. Tym bardziej, że opowieści nie są fikcją literacką, a zapisem prawdziwych ludzkich doświadczeń.
Zbaw nas ode złego jest tak wciągającą książką, że nie mogłam się od niej oderwać. Fascynuje mnie ludzka psychika, a opętanie jest szczególnie tajemniczym zjawiskiem. Często da się je wyjaśnić w naukowy sposób i wyleczyć pacjenta. Zdarzają się jednak przypadki, których po prostu nie da się w żaden sposób wytłumaczyć.
Czy opisywane w książce siły są naprawdę pochodzenia demonicznego? Nie wiem. Niemniej Sarchie przedstawia ponurą prawdę o ludzkiej naturze – do czego może być zdolna, kiedy przekracza wszelkie granice samokontroli. Nie będę wnikała, czy opisywane tutaj czyny są dziełem ludzi, czy demonów. Dla mnie liczą się skutki tych zachowań. A trzeba przyznać, że są przerażające.
Komu mogę polecić książkę Ralpha Sarchie? Z pewnością każdemu chrześcijaninowi, który interesuje się sprawami nadprzyrodzonymi. Dla osób niewierzących może się to jednak okazać lektura irytująca, z powodu licznych odniesień do wiary katolickiej i rozwiązywania problemów za jej pomocą.
Na podstawie książki Ralpha Sarchie został nakręcony film pod tym samym tytułem, który wszedł do kin w lipcu tego roku. Nie widziałam go jeszcze, ale sądząc po samej książce, zapewne jest to film mrożący krew w żyłach.
Theresa Cheung jest znaną i cenioną autorką książek z dziedziny duchowości oraz zjawisk paranormalnych. W książce "Życie po śmierci naprawdę istnieje" przedstawia liczne relacje osób, którym udało się – jak sami twierdzą – doświadczyć zjawisk z pogranicza śmierci. Autorka zebrała wszystkie te relacje razem, tworząc tym samym interesujący materiał do studiowania kwestii życia pozagrobowego.
Muszę zaznaczyć, że na wszelkie pozycje książkowe traktujące o życiu po śmierci patrzę z dystansem. Nie chodzi o to, że brakuje we mnie wiary. Po prostu jestem osobą podchodzącą do życia (sic!) w sposób racjonalny i sceptyczny. Każdą informację lubię sprawdzić – udowodnić lub obalić w logiczny i sensowny sposób. Nie lubię brać niczego "na wiarę". Niestety, większości relacji znajdujących się w książce Theresy Cheung nie jestem w stanie w żaden sposób zweryfikować.
Ludzki umysł w obliczu śmierci potrafi dokonywać niebywałych rzeczy. Zdarza się nam widzieć coś, co jest jedynie produktem naszej podświadomości. Dlatego też każda opowieść o życiu po śmierci jest przeze mnie traktowana jako potencjalna iluzja bądź zwyczajna pomyłka osoby relacjonującej zdarzenie. Większość ludzi wierzy w życie pozagrobowe i nie ma w tym nic złego. To dość naturalna reakcja. Szczególnie w obliczu śmierci bliskiej osoby.
Rozpoczynając lekturę książki, byłam nastawiona sceptycznie, ale też pozytywnie i chętnie przewracałam kolejne kartki. Zwłaszcza że autorka od samego początku oznajmia, iż zamierza udowodnić istnienie życia po śmierci. Podchodzi do tej kwestii trochę jak do rozprawy sądowej, w której należy przedstawić odpowiedni materiał dowodowy, by poprzeć swoje stanowisko.
I tak, rozdział za rozdziałem, czytelnik zapoznaje się z kolejnymi argumentami, relacjami świadków oraz wydarzeniami, które nie są łatwe do wyjaśnienia w sposób racjonalny. Autorka poświęciła każdy rozdział konkretnym zagadnieniom: relacjom osób, które odwiedziły zaświaty (rozdział 2); przedśmiertnym wizjom (rozdział 3); spotkaniom z duchami (rozdział 4); kontaktom z duchami za pomocą urządzeń technicznych, jak na przykład telefony (rozdział 5); najczęstszym znakom i wiadomościom otrzymywanym z zaświatów (rozdział 6).
Jak pisałam wyżej, do każdej z tych relacji podchodzę sceptycznie. Dzięki swojej pracy zawodowej (jestem psychologiem) wiem, jak wiele nieistniejących rzeczy człowiek może "zobaczyć". Zatem nie wszystkie doświadczenia przedstawione w książce Theresy Cheung wydają mi się wiarygodne. Co prawda, w wielu miejscach książka jest naprawdę dobra, ale w innych wydaje się mocno naciągana.
Najbardziej rozczarował mnie rozdział szósty. Trudno jest mi bowiem przejść do porządku nad uznaniem znalezionych na plaży piór jako dowodu na życie po śmierci. W wielu relacjach przytaczanych przez Theresę Cheung wygląda to tak (w skrócie). Ktoś umiera, a jego najbliżsi bardzo z tego powodu cierpią. Co zresztą jest zrozumiałe. Ktoś zaczyna się modlić o znak potwierdzający, że ze zmarłym jest wszystko w porządku; że w zaświatach nie dzieje mu się krzywda. Nie mija wiele czasu, a osoba modląca się o znak znajduje np. trzy leżące na plaży pióra. W tym momencie mamy więc dowód (według autorki) na istnienie życia pozagrobowego.
Nie wiem, jak dla innych, ale dla mnie nie jest to żaden dowód. Takie wydarzenie można – co najwyżej – potraktować jako dowód na istnienie wiary danej osoby. Theresa Cheung przedstawia swoją książkę jako zbiór dowodów na istnienie życia po śmierci. W rzeczywistości udowodniła jedynie to, że ludzie wierzą w różne rzeczy. A tego chyba udowadniać nie trzeba, prawda?
Oczywiście nie dyskredytuję książki, uważając ją za zbiór naiwnych opowiastek. Wprost przeciwnie. Wiele relacji jest wręcz fascynujących. Tym bardziej że doświadczenia innych ludzi powinniśmy zawsze traktować jako okazję do nauczenia się czegoś interesującego i wartościowego.
Niestety, nie mogę uznać tej książki za dowód na istnienie życia po śmierci. Przyznam, że miałam po cichu nadzieję na genialną lekturę, która zawiera mocne argumenty. Zamiast tego miałam okazję przeczytać zbiór historii, z których zbyt wiele nie wynika. Przynajmniej z punktu widzenia tezy postawionej we wstępie.
Pozostaje pytanie: czy warto sięgnąć po "Życie po śmierci naprawdę istnieje? Będę szczera. To zależy od upodobań danego człowieka. Jeśli szukasz fachowej literatury przedstawiającej konkrety – najprawdopodobniej się zawiedziesz. Jeśli jednak potrzebujesz lekkiej w odbiorze inspiracji oraz źródła pozytywnej nadziei, to będzie dobry wybór.
Jest to pierwsza książka z gatunku thrillera teologicznego, jaką kiedykolwiek czytałam. Muszę przyznać, że w przedstawiony świat zanurzyłam się bardzo szybko. Czytałam z wielkim zainteresowaniem, mimo że dialogi bardzo mnie irytowały. Niektóre fragmenty powieści wydawały mi się sztuczne i całkowicie zbędne, ale nadal chciałam wiedzieć, co wydarzy się za chwilę.
Główny wątek powieści Meiera dotyczy sensacyjnego odkrycia, które może zachwiać w posadach całym chrześcijańskim światem. Otóż zostały odnalezione szczątki Jezusa Chrystusa. Jonathan Weber zostaje poproszony o wzięcie udziału w rozwiązaniu zagadki tajemniczych kości i bierze przez to udział w dochodzeniu, którego wynik może obudzić wielkie emocje.
Autor wspaniale przedstawił elementy opisujące badania archeologiczne. Jego wiedza z tej dziedziny oraz nauki biblijnej wywarła na mnie ogromne wrażenie. Dzięki temu potrafił stworzyć wiarygodny i wciągający scenariusz. Opowieść jest naprawdę dobra. Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że warsztat literacki Meiera pozostawia wiele do życzenia. Jak już wspomniałam, dialogi wydają się bardzo sztuczne i jakby wymuszone.
Najcięższym elementem powieści był dla mnie romans głównego bohatera. Jakkolwiek mogłam przebrnąć przez inne dialogi, rozmowy odbywające się między dwojgiem zakochanych były… no cóż, napiszę tylko, że kompletnie mnie nie przekonały do istnienia jakiegokolwiek uczucia.
Czy polecam tę książkę? Tak, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest to interesująca opowieść – broni się sama i jest na tyle dobrze wymyślona, by przeważyć nad literackimi brakami. To wspaniała historia, która zasługuje na przeczytanie. Każdy, kto jest zainteresowany archeologią albo uwielbia literaturę chrześcijańską, będzie zadowolony z lektury. Mimo warsztatowych niedociągnięć, snuta opowieść nie męczyła mnie ani trochę. Wręcz przeciwnie – cały czas byłam zaintrygowana. Nieczęsto książka wywołuje we mnie aż taką ciekawość, ale tym razem udało się.
Na świecie pojawił się mężczyzna twierdzący, że jest Jezusem. Nie tylko przyciąga tłumy swoimi naukami, ale również czyni cuda. Uzdrawia chorych, przywraca wzrok niewidomym, wypędza demony, a nawet potrafi wskrzeszać zmarłych.
Jeszua Ben Josef urodził się w Nazarecie, jego rodzice to Maria i Józef, a nauki cieszą się ogromnym autorytetem. Wydaje się, że każdy jest zwolennikiem "nowego" Mesjasza. Również Shannon, żona Jonathana Webera. On sam podchodzi do całej sprawy sceptycznie i staje przed największym wyzwaniem w swoim życiu. Czy Mesjasz naprawdę powrócił, czy mamy do czynienia z największą mistyfikacją w historii ludzkości?
Coś więcej niż ślad jest najbardziej oryginalnym i prowokującym do myślenia dziełem literackim, jakie miałam okazję czytać w ostatnich latach. Jest zdecydowanie lepsze od poprzedniej książki Meiera. Przynajmniej w moim odczuciu.
Jak można się domyśleć, profesor Weber stara się udowodnić, że Ben Josef to oszust. Nie daje się zwieść cudom i konsekwentnie dąży do poznania prawdy. Nie chcę za bardzo rozpisywać się na temat fabuły, żeby nie zdradzić szczegółów – jednakże muszę przyznać, że od samego początku intrygowało mnie spotkanie głównego bohatera z Mesjaszem. Od samego początku było wiadomo, że do niego dojdzie. Zastanawiałam się nawet, jak sama bym się zachowała w takiej sytuacji (a przecież nie jestem osobą wierzącą).
Książkę czyta się bardzo szybko. Jest to rodzaj lekkiej powieści o wydźwięku kryminalno-przygodowym, a kwestie religijne nadają jej dodatkowego smaku. Meier jest w stanie utrzymać czytelnika w niepewności aż do końca. Czy Jeszua naprawdę jest powracającym Chrystusem, czy może diabolicznym oszustem?
Jeśli szukasz interesujących wrażeń, ta książka będzie dobrym wyborem. Jest zabawna, pouczająca i orzeźwiająca. Daje do myślenia. Czy wiemy o sobie oraz przyszłości wystarczająco dużo, aby móc powiedzieć, jak będziemy reagować? Jak głęboka jest nasza wiara lub niewiara? I jak szybko zmienimy "front" w obliczu niewyjaśnionych zjawisk? Przy okazji czytania powieści Meiera każdy może się zastanowić nad tymi i podobnymi pytaniami.
W Bazylice św. Dionizego we francuskiej miejscowości Argenteuil (ok. 10 km od Paryża) przechowywana jest relikwia od dawna wzbudzająca wiele kontrowersji. Jest nią szata, którą rzekomo Jezus Chrystus miał na sobie w dniu męki i śmierci na krzyżu. W Biblii jest napisane: "Rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy" (Mt 27, 35).
Właśnie o tej tunice ojciec Leroy napisał fascynującą książkę, przedstawiającą jej burzliwe dzieje. Wiedza historyczna w połączeniu z głęboką wiarą autora pozwoliła stworzyć tekst o nieprzeciętnej sile. Nie trzeba dużo czasu na przeczytanie całej książki. Ja pochłonęłam ją w oka mgnieniu.
Największym – według mnie – atutem Tuniki Jezusa są fakty. Mimo że nie jestem chrześcijanką, z ogromnym zainteresowaniem śledziłam kolejne strony. Chwilami miałam wrażenie, jakbym czytała powieść kryminalną. Autor przedstawia kolejne wątki niczym detektyw prowadzący śledztwo. Gromadzi dowody i składa je w logiczną całość; przedstawia badania analizujące strukturę tuniki. Stara się nie pominąć niczego, nawet odkryć mogących podważyć prawdziwość największej relikwii chrześcijaństwa. Ojciec Leroy nie jest fanatycznym wyznawcą, który próbuje za wszelką ceną znaleźć dowody na potwierdzenie swojej wiary. On chce się dowiedzieć prawdy. Nawet gdyby miała okazać się dla niego nieprzyjemna. Takie podejście zawsze sobie cenię u ludzi.
Naukowcy od wielu lat starają się dowiedzieć, czy szata z Argenteuil to tunika Jezusa. Badania prowadzone są na różne sposoby i póki co zdają się potwierdzać, że relikwia jest autentyczna. Przedstawienie ustalonych odkryć w formie atrakcyjnej książki – również pod względem wizualnym – uważam za doskonały sposób przybliżenia ludziom losu chrześcijańskiej relikwii.
Czy warto przeczytać tę książkę? Jak najbardziej. Nie tylko dlatego, że jest świetnie napisana i porusza kontrowersyjną tematykę. Przede wszystkim czytelnik może poznać fascynującą historię, kryjącą się za badaniami nad tuniką Jezusa.
Od drzewa życia do krzyża to książka autorstwa kontrowersyjnego holenderskiego antropologa i religioznawcy, Marcela Messinga. Kiedyś czytałam o tym, jak Messing opuścił Amsterdam i zamieszkał w Pirenejach. Proste życie w górach okazało się dla niego drogą do głębszego rozumienia istoty człowieczeństwa oraz życia – tego, co jest ważne i warte poświęcenia swojego czasu.
Czytając wywiady z Messingiem, odnosiłam nieodparte wrażenie, że ten człowiek znalazł odpowiedzi przynajmniej na część z pytań, które od lat zadaję. Tym chętniej sięgnęłam więc po jego książkę.
Messing uważa drzewo życia za najważniejszy archetyp ludzkiej świadomości. Opowieści o upadku człowieka, w których Drzewo Życia odgrywa znaczącą rolę, jest bardzo dużo. Pojawia się ono w podaniach, mitach i legendach całego świata. Najbardziej znana jest oczywiście historia o Adamie i Ewie – ludziach wypędzonych z rajskiego ogrodu.
Punktem wyjścia dla rozważań przedstawionych w książce jest rajskie drzewo poznania, postrzegane przez autora jako symbol rozłączenia z Bogiem. To właśnie skosztowanie owoców z tego drzewa stało się początkiem upadku człowieka. Co więcej, ludzki dramat trwa po dziś dzień. Ignorancja i zachłanność powodują wiele cierpienia. Brak zrozumienia zamysłu Boga i natury wszechświata (a więc i samego człowieka) prowadzi do niekończącego się cyklu narodzin, śmierci i cierpienia.
Drogę do duchowego wyzwolenia Messing znajduje w "ukrzyżowaniu" zmysłów. Krzyż jest tutaj symbolem śmierci ego i zjednoczenia ludzkiego ducha z duchem wszechświata. Właśnie o tym pisze w swojej książce. Muszę przyznać, że robi to całkiem przekonująco.
Na kolejnych stronach autor przedstawia swoją wizję dążenia do szczęścia i zrozumienia. Daje kilka cennych wskazówek, jak nauczyć się dostrzegać to, co Bóg cały czas próbuje nam podpowiadać. Jego głos jest cichym szeptem – dlatego nie zwracamy na niego uwagi. Na szczęście o wiele głośniej mówią ludzie pokroju Messinga. To bardzo dobrze, gdyż dzięki nim możemy się nauczyć wielu wspaniałych rzeczy, które bezsprzecznie pomogą nam w rozwoju duchowym.
Autorka: Joanna Kacperska
Ta strona została znaleziona m. in. przez następujące frazy: rozwój duchowy chrześcijanina książki, książki chrześcijańskie, książki które powinien przeczytać katolik, książki chrześcijańskie bestsellery, najciekawsze książki religijne.